Pogoda zmienną bywa, zwłaszcza w Nowej Zelandii a tym bardziej w górach. Dostępne są jednak prognozy, które wyraźnie mówiły, że będzie lać i wiać. Reaserch zrobiony, plany pod pogodę również… pojechaliśmy do Mount Cook Village, co by trochę połazić i się upocić, bo przecież dawno tego nie robiliśmy 🙂

Na campingu byliśmy już o 10 rano, co pozwoliło nam wybrać idealne miejsca na namioty, żeby oczywiście osłonić się od wiatru, o ulewie zapomnieliśmy…. Zaczęło padać już koło 20ej… o 22 pora spać. Wchodzimy do namiotu a w nogach łóżko wodne!:) no tak…. Namiot rozbiliśmy w zagłębieniu pod drzewami, żeby nie wiało za mocno, ale idealne miejsce, żeby podczas deszczu zebrała się tam woda. No nic… śpimy, przecież podłoga nie przemoknie.:) Pobudka koło 3-ej – łóżko wodne w 1/3 namiotu ale jeszcze sucho. No dobra popakujmy wszystko w worki, tak just in case, bo przecież podłoga nie przemoknie. Pobudka nr 3 tuż po 5ej – łóżko wodne do połowy namiotu i woda od środka!!!!! Ewakuacja nastąpiła w ciągu 10 min (zazwyczaj pakujemy się ok pół godziny). Sprawdziliśmy tylko, czy Iza z namiotem nie odpłynęła i rozbiliśmy obozowisko w tzw. cooking shelter czyli campingowej kuchni – 4 ściany i dach – idealne miejsce na dodrzemanie 🙂

Dodrzemywanie w kuchni campingowej

Ok 10ej przestało padać, o 12ej wyszło słońce – przenosimy i suszymy namiot – tym razem wzięliśmy pod uwagę zarówno czynnik wiatru jak i deszczu… Kierunek wiatru zmienił się chyba jednak w ciągu dnia, bo w nocy tak wiało, że trzeba było podtrzymywać pałąki namiotu od środka, a jak na chwilę podnosiliśmy się do pozycji siedzącej, wiatr hulał pomiędzy ziemią i podłogą namiotu – kolejna nieprzespana noc – takie uroki campingowania w Nowej Zelandii, jeej.



Booking.com

Share This: