Poznawanie Nowej Zelandii zaczęliśmy od Stewart Island – wyspy gdzie jeszcze można zobaczyć kiwi (ptaki dla ścisłości, bo mieszkańcy Nowej Zelandii też nazywani są Kiwi:)) w ich naturalnym środowisku. Na wyspie, gdzie liczba kiwi kilkukrotnie przekracza liczbę mieszkańców, nie jest to trudne, trzeba jednak włożyć w to niepewne spotkanie trochę wysiłku.

Kiwi żerują po zmroku, więc „polowanie” należy rozpocząć po 23. Światło latarki nie zachęca, więc należy udać się do lasu/parku i oczekiwać na audiencję w ciemności. Gwarancji spotkania oczywiście nikt nie da, więc determinacja jest niezwykle potrzebna. Nam determinacji zabrakło:) Podczas Raikura Track kilka nocy spędziliśmy pod namiotem o słyszeliśmy kiwi nie raz (są bardzo głośne i mieszkańcy bez problemu są w stanie rozpoznać, czy japę drze właśnie samiec czy samica), ale było zimno i tak ciemno, że nie widzieliśmy własnej dłoni prawie dotykającej twarzy, no komu chciałoby się wygrzebywać ze śpiworka i ruszać w nieznane:) Podczas pobytu na wyspie troszkę szydziliśmy z Kiwi, że brzydkie to, nie lata, drze się w niebogłosy zakłócając spokój jej mieszkańców – no skąd ten fenomen, nieustanne wycieczki i zeszyty w hostelach, w których każdy może udokumentować swoje spotkanie z Kiwi? Po jakimś czasie, kiedy szanse spotkania kiwi na wolności spadły do zera pożałowaliśmy, że tyłka z namiotu nie chciało się ruszyć, bo to przecież tak rzadkie stworzenie, tak tożsame z Nową Zelandią, jedyny ptak posiadający zmysł węchu na końcu dzioba i niestety zagrożony już wyginięciem… oby następnym razem nie było za późno.

Na Stewart Island, Ulva Island (sanktuarium ptactwa) i w innych rejonach Nowej mieliśmy jednak okazję zobaczyć kilka innych ciekawych gatunków, które urzekły nas swoim śpiewem tak różnym od tego znanego nam z Polski. Ciekawostka dla miłośników Gwiezdnych Wojen – TUI śpiewa jak R2-D2:)

 

 

Share This: