Po ponownym przeczytaniu wpisu o chwilach szczęścia zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo czasami ulotne są te momenty i jak niewiele trzeba, żeby w ich miejsce pojawiło się rozżalenie i złość… przyczyną takiego stanu ducha są najczęściej ludzie, o innych potrzebach i pojmowaniu świata niż Twoje własne, a z którymi musimy dzielić przestrzeń podróżując.Raz na jakiś czas w trakcie dłuższego podróżowania pojawia się u nas potrzeba zatrzymania się na kilka dni w jednym miejscu, złapania oddechu i nadrobienia zaległości na blogu. Już widzę wasze uśmiechy i komentarze…. wiem, wiem z nadrabianiem zaległości nie idzie nam gładko, ale jest to wynik kilku czynników, o których w kolejnym poście.

Wybieramy sobie zatem hostel, który patrząc na zdjęcia i oceny innych podróżujących, wydaje się miejscem może nie idealnym, ale sprzyjającym takiemu zatrzymaniu się i nabraniu sił na kolejne tygodnie. Pojawiamy się w hostelu i już po pierwszych 5 minutach spędzonych w okolicach recepcji i tak zwanej wspólnej przestrzeni, zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo się pomyliliśmy… banda rozwrzeszczanych nastolatków (czyli tych młodszych od nas o dekadę), wlewających w siebie morze piwa, raczących się muzyką tak głośną, że nie słyszysz własnych myśli i wychodzących z założenia, że skoro płacą to sprzątać po sobie nie muszą.

Próbujemy w takim miejscu znaleźć przestrzeń dla siebie, jeśli to w ogóle możliwe i staramy się nie zwracać uwagi na syf dookoła i dobre rady młodocianych odnośnie zasad panujących w owym hostelu. Nie da się, a moje wewnętrzne ja wyje „Oddajcie mi moją przestrzeń!!!!!”. Pojawia się zatem pytanie – skąd tak dobre opinie? Moim zdaniem to wynik innego postrzegania pojęcia „relaks” i ewidentnie innych potrzeb, będących często lecz nie zawsze efektem różnicy wieku… życie 🙂

Zazwyczaj w takich miejscach dostrzegamy ludzi o potrzebach zbliżonych do naszych, snujących się gdzieś, lub nawet stroniących od przestrzeni wspólnych (zrobienie i zjedzenie posiłku w ogólnodostępnej kuchni wydaje się być złem koniecznym), ale często jesteśmy w mniejszości bez możliwości zmiany zaistniałej sytuacji i jeśli nie możemy przenieść się w inne miejsce, staramy się uciec z samego hostelu w jego okolice, które często mają wiele do zaoferowania i pozwalają nam na nowo złapać równowagę i radość z bycia w podróży 🙂

Kiedy trafiamy do takich hosteli, zawsze dopadają mnie wątpliwości, czy my aby nie jesteśmy już za starzy na takie tanie „backpakerskie” podróżowanie i konieczność dzielenia przestrzeni z tyloma różnymi ludźmi? Po kilku takich pomyłkach i kilku miejscach, które jednak spełniły nasze oczekiwania doszliśmy, do wniosku że nie:) W miejscach, gdzie czuliśmy się dobrze i gdzie rzeczywiście mieliśmy szansę odpocząć, były ustalone zasady, które personel bezwzględnie egzekwował i sam się do nich stosował. Jeden wyjątek od reguły – Hekerua Lodge na Waiheke Island i zasada „Po domu nie chodzimy w butach” czyli chodzimy na boso, której przestrzegali i wymagali nawet najbardziej leniwi członkowie tymczasowego personelu 🙂 Problem w tym, że częste i dokładne sprzątanie nie szło w parze z ową zasadą, co sprawiło że wymóg chodzenia na boso w tak brudnych pomieszczeniach uprzykrzył nam pobyt jeszcze bardziej 🙂

W wyniku naszych hostelowych przygód i doświadczeń postanowiliśmy stworzyć listę hosteli naszym zdaniem najbardziej przyjaznych naszym potrzebom i tych w których nasza noga więcej nie postanie wraz z krótkim uzasadnieniem naszej opinii – niech potomni mają 🙂

Aaaa i jeszcze jedno – rozwiązaniem naszych problemów mieszkaniowych często był nasz ciasny ale własny namiocik🙂 W Nowej Zelandii spisał się wyśmienicie. Niestety w Purangi Winery, gdzie za wikt i miejsce campingowe płaciliśmy pracą (więcej w „Z życia workawayowca”) padł ofiarą pleśni potocznie zwanej przez nas i naszych współ „mushroom”:)

Raglan Backpackers

Share This: