Zanim stworzyliśmy CornerOfTheEarth, wydawało mi się, że pisanie bloga, dzielenie się własnymi przemyśleniami i publikowanie zdjęć to raczej prosta sprawa. Może i prosta dla kogoś, kto robi to od jakiegoś czasu, kto wyrobił w sobie zwyczaj publikowania postów na bieżąco, kto obrobił już dziesiątki zdjęć i kto umie wygospodarować czas na bloga w trakcie ciągłego bycia poza domem pośród tych wszystkich bodźców i niesamowitych miejsc. I wreszcie dla kogoś, kto ma umiejętność szybkiego dostosowania warunków zewnętrznych w taki sposób, aby były sprzyjające:) lub ma trochę szczęścia i warunki te dostosowują się same.

Wystartowaliśmy z blogiem tuż przed wyjazdem i nie zdążyliśmy się obcykać, przetestować wielu możliwości, a robienie tego w trasie zajmuje znacznie więcej czasu. To samo dotyczy obróbki zdjęć, z którą do tej pory nie miałam zbyt wiele do czynienia. I znowu wydawało mi się, że podróżując będę miała mnóstwo wolnego czasu, żeby się tego wszystkiego i paru innych rzeczy nauczyć…. no nie do końca:) W naszym przypadku tak długa podróż sama w sobie jest nowym i niesamowicie ekscytującym doświadczeniem. Podróżowanie w nowe miejsca często sprawia, że chcesz wchłonąć najwięcej jak się da, planujesz każdy kolejny dzień i trudno zatrzymać ci się chociaż na chwilę w jednym miejscu i poświęcić czas czemuś innemu niż ciągłe poznawanie. Czas ucieka, a ty nie chcesz stracić możliwości podziwiania i doświadczania tego wszystkiego, co jest tak blisko.

Czasami czujemy też potrzebę krótkoterminowego planowania. Jadąc w świat na tak długo nie byliśmy w stanie zaplanować naszej trasy i poszczególnych jej etapów z tak dużym wyprzedzeniem. Poza tym bądźmy szczerzy, na planowanie samej podróży poza jej zorganizowaniem, zabrakło nam już czasu:) Będąc już w Chile, co kilka dni siadaliśmy w hostelu i szukaliśmy informacji, rezerwowaliśmy noclegi i transport, planowaliśmy kolejne dni a im bliżej grudnia również i Nową Zelandię (w bardzo ogólnym zarysie oczywiście).

Szczegółowe planowanie długoterminowe w naszym przypadku się nie sprawdza, bo najzwyczajniej w świecie ogranicza. Spotykając różnych ludzi w trakcie podróży często dowiadywaliśmy się o miejscach, które zapragnęliśmy zobaczyć, a o których wcześniej nawet nie myśleliśmy. Ostatnie kilka tygodni w Nowej Zelandii spędziliśmy w ten właśnie sposób – przemieszczaliśmy się głównie w miejsca, które ktoś nam polecił i które wydały nam się ciekawe, poza Rotoruą o żadnym z nich nie myśleliśmy wcześniej….

Jednak nawet krótkoterminowe planowanie zajmuje sporo czasu i czasami trudno było nam pogodzić się z faktem, że spędzamy pół dnia w hostelu zamiast szwendać się gdzieś po okolicy. Po jakimś czasie stało się dla nas jednak jasne, że podróżując przez kilka miesięcy, dzień –dwa spędzone w hostelu są konieczne, żeby poplanować, odespać poranne wstawanie, zrobić pranie i uzupełnić wpisy na blogu. Często jednak nadrabianiu zaległości nie sprzyjały warunki zewnętrzne:

– niestabilne, limitowane WiFi

– przepiękna pogoda

– mnóstwo atrakcji w okolicy

– konieczność zaplanowania kolejnych kroków

– wszechobecny chaos nie pozwalający na zebranie myśli.

Podczas naszego dotychczasowego podróżowania wszystkie te czynniki prawie zawsze występowały co najmniej parami. Jak w Patagonii wiało i lało, to nie było neta, a jak był net to pół dnia spędzaliśmy na planowaniu kolejnych dni. W Nowej pogoda nam dopisała i lista atrakcji również, a na dodatek fifirifi często było płatne lub limitowane. No nie da się:) A tak na serio, często piszemy na bieżąco gdzieś na boku, bardziej czasochłonne jest obrabianie zdjęć i wrzucanie ich na bloga, no i nie oszukujmy się, czasami zamiast siedzieć przed kompem wolimy poczytać książkę.

Po Nowej Zelandii postanowiliśmy zwolnić, zaszyć się gdzieś na miesiąc i zasmakować stabilizacji. Najtańszym lotem, jaki znaleźliśmy z Singapuru, był ten na Bali. Od 3 tygodni poświęcamy więc czas na pisanie i uzupełnianie bloga (zapewne zauważyliście naszą wzmożoną aktywność:)), lekcje jogi kilka razy w tygodniu, zdobywanie nowych umiejętności i planowanie podróży w Nepalu. Nadal jednak nie jesteśmy w stanie usiedzieć dłużej w jednym miejscu, więc co kilka dni robimy sobie wypady w bardziej odległe zakątki Bali. Odległości są tu niewielkie, ale przejechanie 40 km na skuterze zajmuje ok. 1,5 h:) Nie tylko chcieliśmy, ale musieliśmy zwolnić…

Share This: