Nasze pierwsze kroki w Nepalu i tym samy w kontynentalnej Azji stawialiśmy w Katmandu. Spędziliśmy tu 3 dni i zdecydowanie nie była to miłość od pierwszego wejrzenia… Byliśmy przygotowani na hałas, natrętnych taksówkarzy i sprzedawców, ale cała reszta albo odbiegała od naszych oczekiwań albo w ogóle nie wiedzieliśmy o istnieniu pewnych zjawisk.
To czego nie da się nie zauważyć, to wszechobecny smog. Kilka godzin spędzonych na ulicach miasta przyprawia o ból głowy i problemy z oddychaniem. Sami mieszkańcy Katmandu poruszają się często w maseczkach na twarzach. Od rana do wieczora nad miastem unosi się chmura, która często nie pozwala przebić się promieniom słonecznym. Z tarasu na 3 piętrze ledwo widać 2 przecznice dalej, ale nie przeszkadza to właścicielom hoteli/hosteli pisać, że posiadają restaurację na dachu, z której rozpościera się niesamowity widok na Himalaje 🙂
Thamel – dzielnica turystyczna opisywana jako miejsce pełne restauracji, knajpek, hoteli i hosteli, w których każdy turysta znajdzie wszystko, czego mu trzeba…. Rzeczywiście knajp jest do wyboru do koloru, każdy znajdzie coś dla siebie. To samo dotyczy hoteli, hosteli i guesthausów. Poza tym ulice wypełnione są tysiącem sklepów i sklepików, w których wszędzie jest to samo – szale i szaliki z kaszmiru, paszminy i wełny yaka, biżuterii i innego rękodzieła i przede wszystkim odzieży i sprzętu trekkingowego – jesteśmy w końcu u podnóży Himalajów. Ulice to jednak jedynie klepisko z elementami asfaltu bądź kamienia, które podczas deszczu zamieniają się w mozaikę błota i kałuż przecinanych kołami samochodów i motocykli i pieszych.
Tysiące sklepów to tysiące sprzedawców, którzy zaczepiają turystów i namawiają do kupna czegokolwiek i wszystkiego, zaoferują hotel i usługi przewodnika. Znajdzie się również kilku oszustów, którzy tylko czyhają na naiwnych, mało asertywnych turystów, którym trudno odmówić usług samozwańczego przewodnika. Nie liczyliśmy, ile razy dziennie mówiliśmy „Nie, dziękuję” – pewnie stracilibyśmy rachubę już przed południem:)
Przejście przez ulicę (jak w każdym większym azjatyckim mieście) to na początku walka o życie. Najlepiej poczekać, aż jakiś lokales szarpnie się na taki manewr i podążać za nim:)
Prąd w Katmandu jak i całym Nepalu jest dobrem luksusowym. Regularne przerwy w jego dostawach to chleb powszedni. Grafik udostępniany jest mieszkańcom na każdy kolejny tydzień. Jest to może czasami niewygodne, ale z naszego punktu widzenia stało się to mało znaczącym problemem. Budzące pewne obawy są natomiast wszędzie zwisające kable elektryczne, które często podtrzymywane są przez drewniane słupy…
W całym Katmandu widać jeszcze skutki zeszłorocznego trzęsienia ziemii. Kupy gruzu, częściowo wyburzone budynki i świątynie, baraki stanowiące tymczasowe domy dla tysięcy mieszkańców to stały element krajobrazu miasta.
W całą tę wrzawę i bałagan idealnie wplata się religia. Hindu jest główną religią Nepalu (ok. 80%), Buddyzm stanowi zdecydowaną część pozostałych 20%. Wyznawcy obu religii pozostają jednak w zgodzie i wspólnie modlą się zarówno w hinduskich jak i buddyjskich świątyniach. Obrzędy religijne odprawiane są każdego dnia i ma się wrażenie, że w każdej chwili. Dzwonią dzwonki, kręcą się młynki modlitewne, palą się świece i kadzidła, składane są ofiarowania z kwiatów, owoców i ciastek 🙂 A wszystko to w różnych intencjach, głównie szczęśliwej przyszłości i zadowolenia bogów – tych dobrych i tych złych, oby nie zechciały w jakiś sposób wpłynąć na życie mieszkańców Katmandu. Zarówno Hindusi jak i Buddyści czczą tysiące bogów i bogiń – trudno się w tym wszystkim połapać. Nic dziwnego ze Buddystów można spotkać częściej w górach… oświecenia i nirwany w Katmandu raczej ze świeczką szukać 🙂
My w poszukiwaniu spokoju uciekliśmy do Pokhary, która w porównaniu z Katmandu wydaje się być rajem, a po kilku dniach ruszyliśmy w góry. Jakże inny obraz tego kraju 🙂
Dodaj komentarz