W Wietnamie spędziliśmy ponad miesiąc… Niektórzy dziwili się, czemu tak długo. Inni, którzy już tu byli, zachwalali wietnamską kuchnię, przyrodę i zabytki wpisane na listę UNESCO i polecali miejsca, które koniecznie powinniśmy zobaczyć… Przemierzając kolejne kilometry ciągle szukaliśmy tego Wietnamu widzianego oczami naszych znajomych lub ludzi spotkanych po drodze. Poszukiwania zajęły nam 6 tygodni. Przejechaliśmy na skuterze ponad 500 km, jeszcze więcej autobusami, trochę przemierzyliśmy pieszo. Na pewno nie widzieliśmy wszystkiego…
Poszukiwania nie zakończyły się fiaskiem, ale pozostał pewien niesmak…
Kuchnia owszem nam smakowała – głównie jednak seafood podany w wersji restauracyjnej (drogo!) i czasami homestayowej (bo ile można jeść Pho i sajgonki). Na zachwalane kanapki Bahn My skusiliśmy się jedynie w wersji z sadzonym jajem, widząc mięso wątpliwego pochodzenia pokrojone w słupy, bo trudno je nazwać słupkami. Przyroda faktycznie potrafi urzec – pod warunkiem, że znajdzie się skrawek horyzontu bez wystających kijków do robienia selfie 🙂
Nie wiem, może doszukuję się dziury w całym, ale bardzo często miłe dla uszu i oka chwile były przeplatane epizodami z antybohaterami w roli głównej – podchmielonymi, rozwrzeszczanymi lub złośliwymi Wietnamczykami. Nie będę gołosłowny i na talerzu podam kilka przykładów:
– obiad w Tam Son – pyszne Pho i sympatyczna rozmowa z gospodynią zakończona wizytą zalanego jegomościa, który próbował mnie przekonać do sprzedaży mojej drugiej połówki Kasi lub jedynie wypożyczenia jej za pieniądze na jakiś czas (WTF?!)
– spacer do wodospadu na wyspie Phu Quoc – przyjemny szlak i kąpiel pod wodospadem oraz 5-ciu porządnie wstawionych wykonawców karaoke z wielką kolumną i mikrofonem wtarganym do lasu
– plaża na wyspie Cat Ba – szerokość jakieś 150 m, muza wali po uszach tak, że ledwo słyszysz własne myśli a w wodzie poza dziećmi ok 100 Wietnamczyków znacznie powyżej wieku, w którym człowiek uznawany jest za dorosłego, pływających na dętkach i robiących sobie selfie
– rynek w Dong Van, który odwiedziliśmy o godzinie 8 rano – ludowe stroje, lokalne jedzenie oraz sekcja tzw. towarzyska czyli stoły, przy których spożywa się piwo i wino ryżowe w takich ilościach, że w południe co niektórzy nie są w stanie dojść do domu o własnych siłach (zalany mąż śpiący na drodze i żona czekająca na poboczu)
– nasze plecaki oblepione świeżo zżutymi gumami do żucia (za co? ze złości?…czy tak się zachowują dorośli ludzie?)
– wszędzie – ukradkiem robione selfie z nami w roli „egzotycznej” atrakcji.
Można to odbierać jako część lokalnej kultury, można się z tego śmiać i żartować, ale przez takie obrazki czuliśmy się w Wietnamie ciut zdezorientowani. Nasze oczekiwania zbudowane na podstawie relacji innych tak bardzo minęły się z rzeczywistością…
Być może nie nadajemy na tych samych falach co Robbie Williams w „Good morning Vietnam”:) albo obraz tego kraju tak bardzo się zmienił na przestrzeni 40 lat.
Naszym zdaniem Wietnam jest zatłoczony, i to nie tylko przez nas białasów, ale również (a może przede wszystkim) przez mieszkańców Azji i samego Wietnamu, którzy z uwielbieniem uprawiają turystykę lokalną używając kijków do selfie sprawniej niż nie jeden szermierz 🙂
Cały czas zastanawiamy się, czy ten kraj taki właśnie był, jest i będzie, czy w którymś momencie zatracił swą autentyczność, której nie będzie nam już dane doświadczyć…
Dodaj komentarz