Wietnam nas nie zachwycił, ale skłamalibyśmy twierdząc, że nie pokazał swojej dobrej strony. Dzięki niej nie mamy poczucia, że decyzja o przemierzeniu Wietnamu była jednym z niewielu błędów, które popełniliśmy w ciągu kilku ostatnich miesięcy.

Nie trudno ulec urokowi Hoi An – położone w centralnym Wietnamie u ujścia rzeki Thu Bon jest dawnym portem portugalskim a z początkiem XVI w. stało się najważniejszym portem na morzu Południowochińskim. Osiedlili się tu kupcy z Chin i Japonii a w późniejszym okresie również z krajów europejskich. Niemałe znaczenie dla architektury i dzisiejszego klimatu miasta miał francuski kolonializm. Dziś Hoi An jest wpisanym na listę UNESCO urokliwym miastem, przyciągającym turystów swoim sennym klimatem, kolonialną zabudową przeplataną wieloma chińskimi i japońskimi akcentami, festiwalem lampionów odbywającym się w każdą pełnię księżyca, najlepszym naszym zdaniem jedzeniem w Wietnamie, szkołami gotowania oraz pięknymi polami ryżowym i plażami. Jednym słowem, Hoi An ma wiele do zaoferowania, a to nie koniec listy. Miasto znane jest bowiem z krawiectwa oraz szewstwa. Krawców działa tu około tysiąca i niewiele mniej szewców. Każdy z odwiedzających może uszyć sobie garnitur na miarę, lub kieckę jak kto woli i zaopatrzyć się w skórzane sandały lub buty bardziej kryte wykonane również na miarę. Drugiego takiego miejsca w Wietnamie nie znajdziecie.

 

Nasz pobyt w Hoi An przedłużaliśmy z dnia na dzień. Przemierzając rowerami senne uliczki (ku naszemu zdziwieniu przez większość dnia zamknięte dla ruchu motorowego), delektowaliśmy się ciszą i jedzeniem, a wieczorami zachodami słońca wśród pól ryżowych. Nie wywieźliśmy stamtąd gajera i kiecki czy sandałów skrojonych na miarę, ale cudowne smaki dań lokalnych zaprowadziły nas do Baby Mustard – restauracji na uboczu, której młoda właścicielka dzieli się swoją wiedzą kulinarną podczas prywatnych lekcji gotowania. O tym, co wynieśliśmy z owej lekcji w jednym z kolejnych wpisów.

Share This: