Jedną z największych atrakcji Wietnamu jest Ha Long Bay. Zatoka zajmuje powierzchnię ok 1500 km2 i jest usiana niespełna 2000 skalistych wapiennych wysp i wysepek, tworzących niesamowity krajobraz. Nie byliśmy, ale wierzymy na słowo 🙂  Zamiast Ha Long Bay wybraliśmy jej mniejszą siostrę lub raczej córkę, bo geograficznie jest jej przedłużeniem – Lan Ha Bay.

Z tego co zasłyszeliśmy i wyczytaliśmy, Lan Ha urodą nie ustępuje Ha Long, a ma nad nią, w naszym mniemaniu, ogromną przewagę – cisza i spokój, których Ha Long nie było nam w stanie zagwarantować. Każdego dnia z Ha Long City wypływają setki łodzi i łódek z tysiącami turystów na pokładzie, a ich pochodną jest ruch jak na Marszałkowskiej i plastik w wodzie – nie tego szukaliśmy.

Aby popływać po Lan Ha Bay, trzeba się najpierw dostać na wyspę Cat Ba, co nie jest trudne, ale wymaga cierpliwości. Środki transportu zmieniliśmy w ciągu 5 godzin 5 razy. Sama Cat Ba nie należy do wysp zapierających dech w piersiach, ale urzeka swoim pagórkowatym, zielonym krajobrazem. W trakcie naszej niedługiej wycieczki skuterowej kilka razy wyrwało nam się: „No ładnie tu”:)

Plaże są 3, w niewielkiej odległości od miasta Cat Ba, niewielkie – nie polecamy jednak plażowania w tracie wietnamskich wakacji – jazgot i widok setki dorosłych dzieci w wodzie jest nie do zniesienia.

W czasie wojny wietnamskiej Cat Ba bardzo ucierpiała. Ze względu na bardzo bliskie położenia od HaiPhong, jednego z głównych portów wojskowych, była regularnie bombardowana. Lokalna ludność chroniła się w licznych jaskiniach na wyspie. W jednej z nich powstał szpital, który przez 7 lat zapewniał schronienie i opiekę medyczną lokalnym jednostkom Wietkongu. Dziś jaskinię tę zwaną Hospital Cave można zwiedzić z przewodnikiem.  Mimo, że ze względu na wilgoć nie ma tam już żadnego wyposażenia, robi wrażenie.

Piękno Lan Ha postanowiliśmy podziwiać z kajaka. Wraz z zespołem Asia Outdoors (http://www.asiaoutdoors.com.vn/) i kilkunastoma innymi amatorami wiosłowania spędziliśmy cały dzień na wodach zatoki, pływając łodzią i kajakiem w labiryncie wapiennych wzniesień.

Doświadczyliśmy spokoju, czystej wody, lagun i dzikich plaż. Mieliśmy również okazję popodglądać życie mieszkańców pływających wiosek. Ludzie Ci budują swoje domy na drewnianych platformach, co pozwala im na sporą elastyczność w zmianie miejsca zamieszkania. Żyją oczywiście z rybołówstwa. Rzut beretem do roboty i na basen, sklep przypływa sam, a jak się działa w turystyce to i klienci sami dopływają… żyć nie umierać 🙂 A jak ryby się kończą, podczepiasz chatę pod łódkę i sru w nowe miejsce – taki wodny odpowiednik campera.

Nie macie jednak zapewne wątpliwości, że takie życie łatwe nie jest i żeby zarobić na produkty z pływającego sklepu trzeba się nieźle naharować. Ale jak ktoś jest obrotny, to da sobie radę. Na platformach bawią się dzieci, psy odpoczywają i szczekają na zmianę, prowadzone są restauracje, a na dachach domów satelita – pod dachem plazma – XXI wiek 🙂 ryby łowi się jednak jeszcze na dynamit…

W drodze z Cat Ba w busiku poznaliśmy Kevina, który przemierzał Wietnam w przeciwnym do nas kierunku – z północy na południe i zachwycony krajobrazem  Ha Giang zasiał w nas ziarno ciekawości. Ziarno wydało plony 🙂 O naszym skuterowym tripie w Ha Giang w kolejnej opowieści…

Share This: