Nie tylko w Puerto Williams brakuje transportu publicznego. Jednak, w odróżnieniu od najbardziej wysuniętego na południe miasta na świecie, Bali oferuje kilka substytutów (mniej lub bardziej zbliżonych do sportów ekstremalnych:)).

Po pierwsze – taksówki

Można skorzystać z wszechobecnych taksówek. Na lotnisku człowiek nie zdąży odstawić wózka bagażowego, a już ma dziesięć ofert podwózki. Co jedna to lepsza, ale żadna nie oferuje licznika i paragonu, ani jednolitej stawki za kilometr:) Dla nieprzygotowanego podróżnika może się to skończyć przejażdżką za jedyne 300 000 (słownie: trzysta tysięcy!) rupii na dystansie ok 30 km.

My się przygotowaliśmy i wiedzieliśmy, że nie wolno ufać taksówkarzom bez licznika, wiedzieliśmy również, że Balijczycy lubią się targować (sport ekstremalny numer 1 :)). Bazując na wskazówkach naszego gospodarza wiedzieliśmy, że oficjalna stawka za dojazd do Homestayu to 150 000 (słownie: połowa tego, co oferują taksówkarze na lotnisku:)) Postanowiliśmy zacząć trenować sztukę targowania się. Zbiliśmy cenę do jedynych 200 000 rupii i na argument (jakże przemiłego dżentelmena), że to my jesteśmy na wakacjach i odpoczywając możemy mu zapłacić po stówce, nie mając żadnego asa w rękawie, zlani potem (za sprawą upału i wysiłku, jaki włożyliśmy w opędzanie się od taksówkarzy i negocjacje) wsiedliśmy do taksówki zadowoleni, że nie przepłaciliśmy zbyt wiele:) Tak nam się przynajmniej wydawało….

Po drugie – Uber

Jakie było nasze zdziwienie, kiedy dowiedzieliśmy się, że na wyspie działa Uber i zapłacilibyśmy 120 000 rupii (słownie: jesteśmy losserami 🙂 ). Po zgłębieniu tematu, okazało się, że korzystanie z Ubera też czasami wiąże się z nie lada emocjami. W związku z tym, że stawki Ubera psują rynek taksówkarzom, zdarza się, że ich auta w niepożądanych lokalizacjach zostają obrzucane kamieniami (sport ekstremalny numer 2!:)).

Po trzecie – skuter

Ale przecież nie będziemy się rozbijać taksówkami ani Uberem! Chcieliśmy doświadczyć lokalnego życia, więc postanowiliśmy przerzucić się na dwa kółka – tym bardziej, że oznaczało to spore oszczędności. Cena za litr benzyny dochodzi maksymalnie do 3 złotych w przydrożnych sklepikach (sprzedawana w butelkach po Absolucie:) lub prześmiesznych dystrybutorach monopolisty Petraminy). Na stacji to około 2,5 PLN.

Międzynarodowe prawko w kieszeni, wyobraźnia działa, trzeba się było tylko przestawić na ruch lewostronny, ale po Nowej Zelandii to przecież żaden problem 🙂 Tak mi się wydawało….

Pierwszego dnia pomiędzy milionami skuterów udawało mi się skręcać tylko w lewo a parkować tylko po lewej stronie drogi 🙂 Powód? Chciałbym powiedzieć, że to tylko przez brak prawego lusterka, ale skłamałbym:)

Po 2 tygodniach skręcanie w prawo to już nie problem. Nie dziwi również włączanie się do ruchu pod prąd i na trzeciego. Łatwo zaobserwować niepisane zasady typu jeden pas drogi to 3 pasy ruchu dla skuterów. Najbardziej na lewo położony pas to pas płynnego włączania się do ruchu, środkowy dla maruderów (takich jak ja, jadących stałym tempem, pewnie – ale nie za szybko:) ), pas przy środku jezdni przeznaczony jest dla próbujących skręcić w prawo. Jest jeszcze jeden pas dla najszybszych, ten już wiąże się z jazdą pod prąd i wyprzedzaniem na piątego (sport ekstremalny numer 3!:)). I tak po 20 minutach jazdy na skuterze czuję się, jak po 8 godzinach pracy w biurze. Ale nic nie zastąpi tej wolności!

Share This: